Renia walczy z rakiem

rysowała

 

Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" 

KRS OOOOO37904, 

cel szczegółowy: 33202 Zając Renata

Sprawdź nas:

Anomalia

07 maja 2025

- I jak, Trutka? - pytam, patrząc na zadyszkę córki pod koniec intensywnych ćwiczeń — Ciśniesz jak na siłce — zbiera mi się na żart z gatunku motywacyjno-uznaniowych.

 

Na ciętą ripostę długo czekać nie muszę. Lekko zaspana rzuca z chłodnym dystansem:

– Ciśnie to się cytrynę!

– Ale jak będziesz miała dosyć, to mów. Zluzujemy, żebyś mi tu nie padła trupem – próbuję mniej agresywnie.

– Trupem się nie pada. Trup się ściele po podłodze! I zaraz zobaczysz, co będzie, jak nie przestaniesz pytać, czy dam radę. Tu wszyscy dają radę. Rozejrzyj się.

 

Środa pierwszego tygodnia turnusu rehabilitacyjnego to moment, gdy organizm mówi: „Dobra, to ja teraz rządzę” — a głowa nie ma nic do gadania. Apogeum zmęczenia, dramat na pełnej petardzie. Ale wiesz, że te dwa tygodnie rehabilitacyjnego zapierniczu czasem zmieniają więcej niż pojedyncze godziny w tygodniu obarczonym szkołą, pracą, domem. Tak więc taki wyjazd staje się w kalendarzu czymś absolutnie naturalnym, jak to, że po piątku jest sobota. I że rano musi być kawa. W sumie najlepiej dwie. Albo trzy. Albo z kroplówki.

 

Turnus to nie tylko poprawa sprawności. To też reset systemu. Czas na bycie ze sobą, czasami nawet ze sobą w ciszy. To odłączenie się od rutyny, co brzmi jak wakacje, tylko zamiast leżaka masz rotację: fizjo, neurologopeda, kineza, powięziówka, pedagogiczna, manualna, ręki, przestrzenna - repeat. Kilkanaście dni, a pracy jak w trzy miesiące. A dla rodzica? Czas, by między zajęciami nadrobić prawie przedawnione kursy, literaturę ze stosiku wstydu, zaległe życie. No i spędzić kilka chwil z tym nastoletnim potworem, który niby twój, ale jakoś tak ostatnio bardziej nastolatkowy. I oczywiście — planowanie: tygodni, miesięcy, wersji wydarzeń, jeśli coś znów wyskoczy, jak z lodówki. Dla motywacji przypominają się słowa profesora Visocchiego: „Jeśli jest postęp, to nie zmieniajcie niczego. Powoli i systematycznie”.

 

Dziś rano przy trzeciej kawie (bo pierwsze dwie wsiąkły gdzieś między: „O, już 4:30 i te sympatyczne ptaszyska znowu drą dzioby” a „Tata, już 6:30. Śpisz?” („Nie, tylko testuję nową metodę drzemki przy wschodzie słońca!”)), przypomniała mi się „anomalia”.

 

Byliśmy kiedyś na wczasach i nasz samochód co chwilę oznajmiał z pełną powagą: „Anomalia”. Nie, nie: „Proszę zapiąć pasy” czy „Spadek ciśnienia w oponach”. Po prostu: „Anomalia”. Z takim dramatycznym piskiem, jakby zaraz miało nas wystrzelić w kosmos.

 

Dziś była taka właśnie środowa anomalia. Szukałem terapeutki Ady pół godziny wcześniej, potem nas szukała neurologopedka Asia, potem my znowu Pani Ani, potem coś dla pani Ani, co zostało na górze, a nas znów Pani Ada, aż w końcu Filip szukał Renaty. Kawa była w innym wymiarze, a karta do pokoju chyba się obraziła. Nic się nie składało. Nawet gorset się zapodział i nakładki do okularów poszły sobie precz. Absolutnie wszystko było w kontrze, czyli klasyczna anomalia.

 

Ale jutro? Jutro będzie już z górki.

Albo z górki, ale na pazurach.

 

P.S. Żabol to też anomalia. Stała i patrzyła. Nie śmiałem pocałować.

 

Wróć do bloga