Renia walczy z rakiem

rysowała

 

Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" 

KRS OOOOO37904, 

cel szczegółowy: 33202 Zając Renata

Sprawdź nas:

doktor Wilk - portowe opowieści

08 marca 2022

 

Wilk – portowe opowieści.

 

To będzie opowieść o Wilku i Zającu. Nie ta rosyjska, z lat zamierzchłego dzieciństwa. Ta bajka dzieje się teraz. Jak na dobrą opowieść przystało, bohater Zając ma pokonać problem, zmierzyć się z trudnościami, a na końcu triumfować. Jest i element zaskoczenia: tym razem Wilk nie będzie oponentem, a sprzymierzeńcem.

 

Przed siódmą meldujemy się w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym im. św. Ludwika w Krakowie prócz personelu nie ma nikogo. Przemiły pan z szatni wręcza koleżankom czekoladki. Jakiś doktor niesie naręcze goździków. Wybija siódma. Rejestracja, test, badania, przyjęcie na chirurgię, szybka zmiana ubrania, wyjście na blok. Wszystko trwa godzinę. Chirurg i anestezjolog już czekają. Przedstawiają się - nomen omen operatorem jest doktor Wilk - i wchodzimy na salę operacyjną. Badanie tętna, ciśnienia, podpinanie elektrod - wszystko w obecności rodzica. Renata trochę panikuje, ale swojego brata nie przebija. Maseczka ze środkiem usypiającym działa szybko. Śpi. Wychodzę z sali. Wracam na oddział chirurgii. Czekam.

 

Wczorajszy wieczór. Przed zaśnięciem rozmawiamy o zabiegu. Renata jest zdecydowana pozbyć się pozostałości z onkologii. Obiecuję, że będę ją trzymać za rękę tak długo, jak się da. Mimo sankcji oglądamy "Wilka i zająca". Mówimy, kto będzie operował. Renata się śmieje, że zając wygrywa. W duchu życzę doktorowi Wilkowi powodzenia podczas jutrzejszego zabiegu. Wyjęcie portu donaczyniowego nie jest skomplikowane, jednak stres związany z blokiem operacyjnym pozostanie na zawsze. Mija może pół godziny. Idziemy po Renatę. Na blok jedzie z nami chłopczyk z tatem. Poproszeni o wejście rozdzielają się pod drzwiami bloku. Doktor prosi tatę o towarzyszenie dziecku. Bo jak to tak bez rodzica Dr Wilk oddaje mi Renię. Spokojnie instruuje co dalej. Jak skończy operować, zejdzie, żeby porozmawiać.

 

Renata nie śpi. Jest skołowana po zabiegu. Mocno trzyma moją rękę. Czekamy aż narkoza przestanie działać. Truć dochodzi do siebie. W opanowaniu emocji przychodzi Glutek – nieodłączny towarzysz. Pielęgniarka co chwilę monituje parametry, pyta o samopoczucie. W pewnej chwili pada:

 

- Co wzięła pani do jedzenia dla Reni?

- Nic, mamy być do popołudnia. Ale mąż w każdej chwili może przynieść.

- To ja przyniosę biszkopty.

 

Po minucie przy naszym łóżku ląduje kubek wypełniony biszkoptami. Zielone światło do jedzenia. Twarz Reni weselsza.

 

Przed łóżkiem zjawia się doktor Wilk. Daje instrukcje postępowania, z uśmiechem pyta Renię, czy chce wyjść. Przed nami tylko wizyta anestezjologa, który stwierdza, że możemy się wykłuć i wracać do siebie. Nie czekamy. Zmieniamy ubrania, pakujemy walizkę. Opuszczanie oddziału trwa jeszcze krócej niż przyjęcie, choć to było ekspresowe. Przed drugą jesteśmy w hotelu. Przez dobę mamy zostać na terenie miasta w razie, gdyby coś zaczęło się dziać. No i imprezy taneczne na razie odpadają. W pokoju hotelowym siadamy na łóżku. Filmowy wilk przynosi zającowi kwiaty, otwiera szampana… Kto zna, ten wie, co dalej…

 

Wychodząc ze szpitala, pomyślałam, że pozbywamy się śladów po leczeniu. Jeszcze druga część korekty oka, blizna po tracheotomii, dalsza rehabilitacja. Gdy mówiliśmy personelowi: „Do widzenia”, życząc udanego Dnia Kobiet, w pewnej chwili jedna z pań zapytała, czy nie potrzebujemy wózka. Pokręciliśmy głowami, że nie, że to obiekt nienawiści i takie pytania mogą te uczucia zmaterializować.

 

- We mnie jest tyle nienawiści do tego, co się dzieje w Ukrainie, do Putina, że nic tego nie przekroczy – odpowiada i życzy nam dużo zdrowia.

 

Za oknem widzę przejeżdżające auta na ukraińskich blachach. W naszych ośrodkach na onkologii dziecięcej już leczą się dzieci z kraju ogarniętego wojną. Przypominam sobie walkę o każdy oddech, o kolejny dzień życia, o wracanie do zdrowia. Mam nadzieję, że jesteśmy na końcu naszej walki, choć skutki wojny z nowotworem odczuwać będziemy pewnie do końca. A wojna ta jest straszna dla każdego onkologicznego pacjenta.

 

W głowie nie może jednak pomieścić mi się, że dzieciaki będące w podobnej sytuacji do Renaty, z workami wypełnionymi chemią, wymagające transfuzji, przeszczepów siedzą w schronach, w piwnicach bombardowanych szpitali i boją się o swoje życie, życie rodzeństwa, mam i ojców; że walcząc z niewidzialnym wrogiem, muszą uciekać przed szaleństwem jakiegoś człowieka.

 

W Dniu Kobiet mam jedno życzenie: nigdy więcej wojen – z chorobami, ludźmi, czymkolwiek. Nigdy.

 

Wróć do bloga