Renia walczy z rakiem

rysowała

 

Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" 

KRS OOOOO37904, 

cel szczegółowy: 33202 Zając Renata

Sprawdź nas:

DUPEK MA ZEZA

25 października 2021

W szpitalu to same problemy. Pierwszy, z którym spotkaliśmy się w samochodzie, co ja piszę, jeszcze w domu, to oczywiście ten spodziewany:

- Ja nigdzie nie jadę!

 

No tak. Zabieg bez pacjenta raczej się nie odbędzie. Pokonaliśmy problem i stanęliśmy u wrót rejestracji szpitala.

- A książeczka zdrowia córki?

- W celu?

- Potwierdzenia, że to państwa córka.

- Nie. Ale książeczka tego nie potwierdza – wertuję w pamięci zapisy. Jak byk przed oczami stoi „Renata, córka Iwony Zając.” Żadne PESELE i takie tam.

- A może dowód?

- Nasz?

- Nie. Córki!

- Nie wzięliśmy (z dowodem to tylko do Rzymu latamy).

- To może akt urodzenia?

- Nie. A Wypisy ze szpitali mogą być?

- Nie.

- To może wykaz ubezpieczonych z internetowego konta pacjenta może być? Tam są dane dziecka i rodzica.

- Może. Ale ktoś z oddziału musi potwierdzić, ze Renata to państwa dziecko.

Potwierdzone zostało. Na szczęście już nas znają. Tym sposobem nieoczekiwany problem administracyjny rodem z „Zamku” Kafki został usunięty.

 

Trzeci pojawił się już po chwili:

- Rozmyśliłam się. Nic nie będzie operowane. Mówiliście, że mogę zmienić zdanie.

- Może chociaż zróbmy badania… - prosimy uniżenie jako podnóżki Księżniczki Renaty.

- Może.

 

Czwarty problem przed samym zabiegiem:

- Nie jadę na łóżku.

No więc poszła na nogach (i ktoś za to oberwał, przepraszamy). A przed blokiem „STOP”. Renaty STOP.

- Nie idę!

Dormicum (Renatowe „proseco” znane jeszcze z naświetlań) zwyczajnie nie działa. Renata nie chce przejść bez nas przez czerwone drzwi. Swoją drogą mamy już zdanie na temat rozdzielania z rodzicami przed blokiem. Są różne procedury i szpitale, gdzie rodzic jest aż do znieczulenia przy swojej pociesze. Wchodzę "pomiędzy". Renata dostaje znieczulenie. Mija sekunda, dwie, trzy…

- Podaliście odpowiednią dawkę? – pada z ust operatora.

- Tak.

Głowa Renaty opada. Zadziałało. Wychodzę.

 

Potem dowiemy się, że anestezjolodzy sugerowali jakieś delikatne środki zmniejszające stres, może tabletki, bo to niesłychane, aby leki działające na dorosłych nie chciały podziałać na jedenastolatkę. No więc nie jest to niesłychane. Zetknięcie z blokiem operacyjnym podczas pierwszej operacji neurochirurgicznej, dwa miesiące na OIOM-ie, gdzie podawano leki sedacyjne, a mimo tego Renata pamięta czytane jej książki, nasze wizyty i nasze wyjścia, następnie kolejne tygodnie pod respiratorem, uciążliwe cykle chemii, powikłania i kolejna operacja w Gemelli sprawiły, że poziom stresu w zetknięciu ze szpitalem urasta do granic niebotycznych i niewyobrażalnych. Zamykanie się w sobie w chwili zdenerwowania to przy tym przeżyciu mała drobnostka.

 

Już po operacji. Czekamy na wizytę lekarza, badania i decyzję o wypisie. Dostajemy termin kontroli i znowu przeszkoda:

- Ja już na pewno tu nie wrócę!

Myślę, że pokonamy tę barierę, jeśli chodzi o kontrolę, ale nie zarzekam się na wszelkie świętości. Renia może niewielka, lecz swoje zdanie potrafi manifestować dość lapidarnie.

 

Kiedy lekarz kończy wizytę, pada jeszcze jedno:

- Pani docent, mamy problem.

- Słucham?

Wyraźnie widzę strach w oczach okulisty-naukowca.

- Dupek ma zeza.

Docent bierze zieloną maskotkę do rąk. Uważnie przygląda się bursztynowym okrągłym oczom.

- Faktycznie – orzeka uczonym głosem. – Ma.

 

 

Z Zającami tak zawsze. Same problemy.

 

Wróć do bloga