rysowała
Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą"
KRS OOOOO37904,
cel szczegółowy: 33202 Zając Renata
Sprawdź nas:
Klik! Klik! Na wyświetlaczu miga wiadomość od Najżyczliwszej z Żon. Do sms-a dołączony zrzut ekranu z anegdotką o mężu i iguanie. Niewinna jaszczurka, prezent z gatunku „a coś mu tam damy, niech się cieszy”.
Historia z netu idzie mniej więcej tak: Mężczyzna dostaje w prezencie (myślę, że jednak od małżonki a nie znajomych) iguanę. Miła, egzotyczna, trochę jak roślina w wersji z ogonem. Do momentu aż gryzie go w palec. Palec puchnie, boli, a mąż – jak to mąż – najpierw myśli, że jaszczurkę zaraz… no, powiedzmy, że „wyekspediuje w inne wymiary”. I wtedy dzieje się magia: iguana zaczyna za nim łazić krok w krok, wpatrując się w niego najsmutniejszym spojrzeniem świata. Budzi się rano, a ona siedzi obok łóżka na posterunku, jak piesek z poczuciem winy. On sobie myśli: „O, jaka mądra, wie, że źle zrobiła, teraz przeprasza”.
Problem w tym, że palec nie tylko nadal boli, ale robi się coraz bardziej imponujący objętościowo. W końcu facet zabiera jaszczurkę do weterynarza i dopiero tam dowiaduje się, że ten gatunek iguan jest jadowity. Tyle że ich jad jest słaby. Gryzą, a potem łażą za swoją ofiarą i czekają, aż ta zejdzie z tego świata z godnością lub bez.
Na to wszystko odpisuję żonie smsem:
– Kąsasz mnie jak śpię? Bo wieczorami tak jakoś dziwnie na mnie patrzysz znad książki. Tak, jakbyś czekała…
Klik! Klik!
– Nie, ale Renata zastanawia się, co ci dać na święta!
Grzecznie więc melduję:
– Może być jaszczurka. Byle bez tępoty w oczach. Ale tak w ogóle to wolę pająka. I nie rozumiem, dlaczego wciąż spotykam się z oporem. Przecież co jakiś czas poruszam ten temat. Uporczywie. Natrętnie wręcz. Z taką samą częstotliwością i upierdliwością jak wywoływanie do odpowiedzi lekarzy.
I tu w dialog rodzinny wchodzi telefon od profesora Latalskiego:
– Kręgosłup trwa stabilnie. Skolioza utrzymana w cuglach.
I (co już w myślach dodaję tylko do siebie) zachowuję się ostatnio jak dobrze ułożony gad! Czekam, nie daję o sobie zapomnieć. Obserwuję. Prześwietlam spojrzeniem. Żeby pojawiła się oczekiwana wiadomość, że jest stabilnie. No to ćwiczymy, kontrolujemy, korygujemy gorsetem.
Bywa, że patrzę na siebie i myśl posuwa się jeszcze dalej. A może być jak waran z Komodo… Zaczaję się z boku, przyłożę zęby, zastanawiając się jak najdotkliwiej ukąsić upierdliwy Los, żeby się wreszcie odczepił, a potem zacznę łazić za swoją ofiarą i czekać, co będzie.
Częściej jednak mam wrażenie, że to Los jak ta iguana patrzy tępo aż ofiara padnie. A my z rehabilitacjami, kontrolami na ortopedii, endokrynologii, onkologii, ginekologii, u neurochirurga, z badaniami obrazowymi, morfologicznymi, z dostosowywaniem się do materiału szkolnego, wymogów i obowiązków zawodowych oraz domowych, do maturzysty w domu… wcale nie mamy ochoty dać mu satysfakcji i zdechnąć! Tylko on tak łazi…
Nadzieja na lepsze jutro to nie naiwne czekanie, ale wybory, którego codziennie dokonujemy w zatrzęsieniu sprzecznych argumentów. Trzymamy się tych naszych decyzji z uporem maniaka, nawet jeśli czasem mamy wrażenie, że nasze życie to eksperyment z pogranicza dramatu i medycznego stand-upu.