Renia walczy z rakiem

rysowała

 

Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" 

KRS OOOOO37904, 

cel szczegółowy: 33202 Zając Renata

Sprawdź nas:

Intruz

17 lutego 2022

Kocica Szylkrecica została nam podrzucona. Ewidentnie. Nikt, w taką pogodę nie dotarłby do nas suchy. A ona była sucha. Siedziała i rozpaczliwie bała się wszystkiego: psów i innych kotów, lejącego deszczu i kałuż. Słowem - kompletna sierota. Ale za to sierota roszczeniowa. Wdzierała się do domu i - mówiąc kolokwialnie - "darła ryja", domagając się suchej karmy, kuwety, drapaka i sypialni (najczęściej w naszym łóżku). Tak więc wzajemne relacje przechodziły od współczucia przez niechęć i zagubienie do zimnej nienawiści, zwłaszcza jak zobaczyłam porozwalane kwiatki na tarasie, którędy Szylkrecica dostawała się do mieszkania.

Bardzo szybko okazało się, że będzie matką. I już na pewno dzieci odchowywać będzie w domu. Po kolei odrzucała inne propozycje zamieszkania poza nim. I tu do akcji wkroczyła Renia, ratując kocią rodzinę przed eksmisją. Nie, Renia nie zorganizowała marszu wyrzuconych ani akcji pomocy przeciwko eksmisji... Po prostu przyjechała do dziadków i trochę się nudziła... I wtedy z przepastnej szafy wychyliła się kocica z kociakiem w pysku. I to było to!

Dwa małe kłębuszki - jeden biało czarny, drugi bury. Można było głaskać ich miękkie futerka, karmić w nieskończoność, można było obserwować nieudane próby zabawy z psem, bo śmiesznie widzieć uciekającego psa gonionego przez rozwścieczony kłębek furii, w który zmieniała się kocica. Potem doszły zabawy z kociakami. Renia wymyślała cały czas nowe sposoby zabawiania, koty dostały również imiona. Czarno-biały został Plamką, a bury - Nutką. Tamte wakacje wspominam najbardziej.

 

Christopher Hitchens pisał: „Daj psu jedzenie i wodę, to pomyśli, że jesteś bogiem. Daj kotu jedzenie i wodę, to pomyśli, że on jest bogiem” - trochę tym prawdy jest.

Pierwszy bóg, który pojawił się w naszym domu, zawitał tuż po narodzinach "Starszego". Spał w Artura łóżeczku, chodził z nami na spacery, leżał na masce samochodu wczesną wiosną i późną jesienią. Ulubionym miejscem Koksa był fotel. Kiedy Koks siedział na fotelu, nikt nie mógł na nim usiąść. To było jego miejsce. Do momentu, kiedy niechcący na nim usiadłem. Od tamtej chwili schodził z fotela, kiedy się do niego zbliżałem. Ale tylko ja. Na Artura i Renatę wystawiał łapę, nonszalancko prezentując garnitur pazurów.

Koks był najstarszym kotem. Panem domu. Wszystkie inne koty oraz pies, a także Artur i Renata darzyły go niewymuszonym szacunkiem powstałym pomiędzy strachem a uwielbieniem. Koks też najbardziej ze wszystkich kotów przeżywał rozstania z nami: wakacyjne, weekendowe, zwłaszcza szpitalne. Kiedy widział zapakowaną walizkę całym sobą pokazywał smutek i rozpacz.

 

Drugi zjawił się Wąglik. Było tuż po urodzeniu się Reni, akurat na świecie trwała afera wąglikowa. Wąglik przypominał czarny futrzany pompon o wściekłym spojrzeniu. U weterynarza okazał się być Wągliczką. Kocica już od dziewięciu lat prezentuje wściekłe spojrzenie. Zna milion i jeden sposobów jego wyrażania. Potrafi być też miła: zawsze, gdy czuć zapach parzonej kawy, a lodówka otwiera się celem wyjęcia mleka, gdy krojone jest mięso oraz gdy przychodzi zziębnięta i doszczętnie przemoczona z ogrodu - wtedy prawie natychmiast wskakuje na kolana. Ale Wągliczka nie jest zła. Ktoś jej nie chciał, ktoś źle traktował i na wszelki wypadek pozostała dzika. Kocha za to ogromnie miłością zaborczą naszego psa. Śpi w jego posłaniu, przynosi żywe, jeszcze nagrzane słońcem jaszczurki (odmiana bezogonowa), łasi się, mruczy, pomiałkuje i wydeptuje psa w jego łóżeczku. A gdy przyjeżdżamy ze szpitala, udaje że nas nie zna. Tylko nieco szybciej biegnie w kierunku domu i ślipi wściekłym spojrzeniem przez okno.

 

Polly to wspólny kot dzieci. Jest niewielka, ruda w białe prążki, łagodna i spokojna. To jeden z wielu kotów przygarniętych przez naszych znajomych. Polly od razu się zadomowiła, pomimo lęku dzielnie wskakiwała na kanapę i głośnym mruczeniem oznajmiała, że tu jest, mieszka i zamierza zostać. Kiedy z wizytą zjawili się nasi przyjaciele z maleńką, acz czasem głośną córeczką, Polly okazała się być najtroskliwszym z kotów. Próbowała utulić brzdąca, przeskakiwała z miejsca w miejsce, mruczała, miałczała i patrzyła swymi niesamowicie wielkimi oczyma w stronę zdezorientowanego ojca. Gdyby ten wzrok miał siłę zabijania, niechybnie musielibyśmy wzywać grabarza. Taką troskę Polly prezentuje do dziś. Kładzie się przy chorych, smutnych, obolałych domownikach, śpi na łóżku, sprawdza oddech i tylko towarzystwo pewnego intruza jej nie w smak.

 

Intruz pojawił się rok temu na specjalne życzenie Renaty.

 

Nagle półtoraroczna kotka straciła dom. Ponownie znalazła go u nas. Sofie, piękna i długowłosa, wydawała się najmilszym ze zwierząt. Zawołana odzywa się od razu, łaszeniem się reaguje na najdelikatniejszy dotyk. Nie płoszą jej ani pies, ani koty. No właśnie, koty. Okazało się, że nie wytrzymują dręczenia poprzez wpatrywanie się w nie i zaczynają przemykać chyłkiem, byle z dala od nowego domownika. Czujny wzrok, niby nic, a jednak... Tak więc Sofie kwitnie na kanapie, na parapecie, w progu domu... - wszędzie skąd może prowadzić obserwacje. A potem wstaje, leniwie się przeciąga, idzie zobaczyć, co słychać w miseczce, a potem w drugiej i trzeciej, zjada, co zostało i ostentacyjnie idzie spać. Najlepiej tam, gdzie wcześniej spała Polly. A co!

 

Dwa lata temu do naszego domu przybyły dwa kolejne Lukrecja (Borgia?) i Hera. Jeśli do tej pory uważałem, że poprzednie koty bywały nieznośne, to te dwa diabły podbijają do kwadratu, sześcianu albo "entej" potęgi.

 

Koty są częścią naszego domu. Koty też są najlepszymi terapeutami dla Reni i przez cały okres leczenia robią to, co umieją najlepiej: są blisko niej.

 

Wróć do bloga