rysowała
Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą"
KRS OOOOO37904,
cel szczegółowy: 33202 Zając Renata
Sprawdź nas:
- Może wreszcie byś poszła do lekarza! – wykrzykuje Najstarszy z Synów, machając przy tym rękami.
- Może bym poszła, a może nie. Nie mam kiedy rzucam, z nadzieją, że temat się skończy. Naiwna ja. Młody tylko się rozkręca, taki wygadany.
- Jak to nie masz kiedy?! Całe 24 godziny na dobę do dyspozycji!
- No tak, jeśli odejmę czas na sen, którego potrzebuję jak niedźwiedź zimą, na pracę, przygotowanie do pracy i sprawdzenie po pracy efektów pracy, lekcje z Trutką, sprzątanie, wyjazd na rehabilitację, oczywiście też obiadek – choć może nie, z gotowania obiadku mogę zrezygnować podobnie jak ze spaceru, ćwiczeń, czytania książki do późna, wyjścia do kina i znajomych… - wyliczam, choć z tych drobnych przyjemności już w większości przecież zrezygnowałam – to może znajdę czas na lekarza.
I tu wredna, złośliwa, podstępna Mała Dorastająca Żmija zabiera głos:
- Ja nie muszę ani chodzić do szkoły. Odpadną wtedy zadania. Na rehabilitację też nie muszę. Ani obiadku.
Normalnie zero wsparcia, ale czego się spodziewać, kiedy ktoś mieszka w żmijowisku. Sięgam po telefon, wykręcam numer do odpowiedniej poradni i po przedstawieniu problemu przełączam na tryb głośnomówiący:
- Najbliższy możliwy termin zabiegu to 2 września… – odpowiada słodki głos (trochę niefart tak pierwszego dnia pracy zgłaszać nieobecność – myślę - ale cóż… Dwa tygodnie do badania jakoś przeżyję) – …2025 roku – dokańcza pani (ktoś pomyśli, że się czepiam, bo przecież to szalenie krótki termin, tyle że był akurat sierpień 2024).
Obdarzam rodzinę kpiącym, acz zwycięskim spojrzeniem i udaję się cierpieć w samotności. Wiedziałam, że na terminy zabiegów specjalistycznych w NFZ zawsze można liczyć.
***
Śmiech śmiechem, przeżyć przeżyłam, nawet zdążyłam wyzdrowieć i po badaniu otrzymać informację: „Brak odchylenia od normy, blebleble”, tylko kiedy dobrze się przyjrzeć sytuacji, to ów śmiech przebija trochę przez łzy. Bo jak wygląda sytuacja rodziców, których dzieci (albo najbliżsi członkowie rodziny) chorują?
Szpital, oddział onkologiczny: nie możesz zachorować, bo wtedy nie ma cię na oddziale. Jesteś zagrożeniem. Po leczeniu poradnie: w ciągu roku kilka do kilkunastu. Terminy ustalane z wyprzedzeniem. Jeśli się rozchorujesz, następny termin będzie „bógjedenwiekiedy”.
Rehabilitacja: ta codzienna to luzik – zawsze ktoś pojedzie jako kierowca, gdy ty będziesz dogorywać pod kocem z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, ta wyjazdowa to już grubsza sprawa. Jedziesz na tydzień lub dwa i nie ma miejsca na chorowanie. Terminy rzecz jasna zaplanowane z wyprzedzeniem, ułożone tak, żeby jak najmniej kolidowały z pracą i żeby nie zazębiały się z żadną poradnią.
Próbujesz więc się umówić na termin wizyty ze swoją zdrowotną biedą i słyszysz w słuchawce taką niezręczną ciszę, kiedy rejestratorka właśnie dowiaduje się od ciebie, że potrzebujesz terminu na „już, natychmiast”, jako że musisz funkcjonować, bo za miesiąc wyjazd na rehabilitację i nie dasz rady prowadzić auta 700 km, zwijając się z bólu, ale też nie w tym tygodniu, bo macie z córką wizytę w poradni w Krakowie i u profesora w Lublinie, za dwa tygodnie względnie może być, jednak nie w czwartek, bo wtedy musisz być cały dzień w pracy, też nie w poniedziałek i środę, bo rehabilitacja dziecka i – jak już – to raczej do południa (gdyby się dało), bo przecież musisz odebrać gadzinę ze szkoły (tłumaczysz, że z niesprawnością sama nie wróci). A potem zdumiony głos oświadcza:
- Termin to w następnym roku. Wpisze sobie pani do kalendarza?
Co było niejasnego w twoim przekazie? Starasz się zarządzać planem dnia rozciągniętym na najbliższy rok jak spedytor w międzynarodowej firmie i przez myśl ci nie przechodzi, że czegoś nie da się poprzesuwać.
Robisz drugie podejście:
- Naprawdę się nie da wcześniej? Niech pani spojrzy w kalendarz, może jakieś miejsce właśnie się zwolniło… Tak się składa, że dolega mi coś TERAZ i muszę jakoś funkcjonować, żeby ten cały świat spinany różnymi mentalnymi zszywkami, nitkami, taśmami i trytytkami nie runął.
- No tak się, proszę pani, nie da. Jak ktoś jest chory, to choruje i czeka na swoją kolej do przyjęcia.
O zapadaniu na zdrowiu przy dziecku z niesprawnościami i chorobami przewlekłymi nie ma więc mowy. A jeśli dopada cię choroba, to udajesz, że wcale nie. Katar, zapalenie gardła, glut w zatokach – to mały pikuś, z którym wygrasz przy wsparciu medykamentów i życzliwej lekarz POZ-u, która zna twoją sytuację. Specjaliści to wyższy level. Czasem, zanim do nich trafisz, twój organizm stwierdzi, że nie potrafisz się bawić i da sobie z chorowaniem spokój. A czasem nie.
To, co odkładane na później, w końcu się odzywa wraz z naliczonymi odsetkami. Spuszczasz z tonu, pokorniejesz, udajesz się na badania (zapewne cię wiozą) i słyszysz:
- Musi pani trochę zwolnić tempo. Mniej stresu na pewno pomoże. Gdyby coś się działo w przyszłości, proszę się umówić do poradni. Zdrowie ma się jedno i trzeba o nie dbać.
Twoje ciśnienie w tej chwili okazuje się istnieć pod postacią małych złośliwych gremlinów, z których każdy ma ADHD i właśnie postanawia wyrzucić z siebie energię, wykonując serię podskoków. „Zwolnić tempo”, „mniej stresu”, „dbać o zdrowie” – na pewno się uda. Wracasz do domu, myślisz: „Jakoś wytrzymam” i realizujesz kolejne punkty planu dnia. A potem się zwijasz. Z różnego powodu. I słyszysz, że możesz iść do lekarza. I bierze cię cholera na bezradność, rzucasz obiadem w ścianę (właśnie dodajesz sobie pracy, bo ktoś to musi posprzątać), a potem najwyżej wywiozą cię na SOR. Tak to już jest: starzy (i nie chodzi o wiek) czasem się sypią.
***
„Sypanie się” to nie słabość, tylko znak, że za długo byliśmy silni, że ciało właśnie przyznało sobie prawo głosu, którego mu od miesięcy odmawialiśmy. I choć chciałoby się naprawić wszystko samemu – może czas przyznać, że nie wszystko da się przykleić trytytką i wolą przetrwania. Krótko mówiąc, kiedy system jest przeciążony, ciało zaczyna krzyczeć: „Stop”. Tyle że my, rodzice i opiekunowie, nie mamy przycisku „pausa”. Choroba nie mieści się w naszym planie, wyłazi z niego niczym kipiąca kasza z gara, w którym już tyle się waży. Wykipiało? Pościeramy i nikt nie zauważy. Gotujemy dalej, bo kto nas zmieni?