rysowała
Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą"
KRS OOOOO37904,
cel szczegółowy: 33202 Zając Renata
Sprawdź nas:
- Mamo, a ta dziewczynka mówi? – zapytała Renia po wyjściu jednej z uczestniczek turnusu rehabilitacyjnego.
- W jakiś sposób mówi.
- Ale używa słów?
- Takich jakie znasz na razie nie. Ma własny język, który rozumieją jej rodzice.
- Wiesz, może kiedyś będzie mówić jak my. Ja też przez jakiś czas nie mówiłam. A potem, gdy doktor Garus wyjęła mi rurkę, poszłam do świetlicy i powiedziałam do pani Kasi „Dzień dobry”. Pamiętasz?
- Pamiętam. I wtedy pani Kasia się popłakała.
- No. A przecież mówi czasem, że już dość ma tego gadania dzieci. Jest niekonsekwentna.
Fakt. Końcem października 2018 roku udało się na zawsze pożegnać z rurką tracheotomijną. I rzeczywiście, jedna z wychowawczyń Reni, która akurat przyjechała do Krakowa w odwiedziny, popłakała się, słysząc głos swojej uczennicy. I tak, my - nauczyciele oraz my - rodzice, często mówimy w przypływie „radości”, że mamy po kokardki ciągłego gadania dzieci. Ale to tylko chwilowo. Mowa jest bowiem jedną z najważniejszych potrzeb ludzkości. Nie mówię tu o górnolotnym pojmowaniu języka, jako o skarbie narodowym, który czyni nas odrębnym społeczeństwem. Myślę o potrzebie porozumiewania się w ogóle, potrzebie, która wynika z naszych uwarunkowań pierwotnych.
Profesor Marek Kaczmarzyk pisze tak:
„Oczywiste są korzyści płynące z możliwości, jakie daje zdolność używania języka, zwłaszcza z punktu widzenia grupowego dostosowania naszych populacji. Precyzja, z jaką możemy wymieniać informacje, pojemność tego przekazu, a nawet te jego cechy, które ograniczają nasze możliwości komunikacyjne do kręgu osób znających określony kod – wszystko to scala, integruje społeczność i zwiększa jej szanse na przetrwanie. Wzmacnia też znaczenie informacji przekazywanych drogami innymi niż genetyczny bagaż, a to nieuchronnie prowadzi do pojawienia się kultury”.
(M. Kaczmarzyk; Synapsy społeczne. Jak mózgi budują kulturę wychowania; Mysłowice 2023; s. 130-131.)
Często moje polonistyczne uszy rani niedbałość o poprawną wymowę, pełną informację czy poszanowanie zasad gramatycznych – nie dlatego że cała nauka „jak krew w piach”, a właśnie dlatego że jest grupa osób (wbrew pozoru całkiem spora), która musi włożyć sporo wysiłku, aby móc się porozumieć z innymi, a która potrzebuje owego porozumienia jak rośliny słońca. Są to oczywiście obcokrajowcy, ale i osoby chore, z zaburzeniami mowy (choćby z afazją czy ataksją), ludzie, których mózgi pracują odmiennie od naszych, ci, którzy na skutek udarów czy wypadków utracili zdolność mówienia, pacjenci z założoną rurką tracheo, ludzie niesłyszący i niemi – cała olbrzymia rzesza osób, która, aby się porozumiewać, musi się starać znacznie bardziej niż przeciętny Kowalski, a która ze względu na trudności komunikacyjne nie jest wysłuchiwana, a rozmawia jedynie z tymi, którzy potrafią odczytać ich język. Często są to najbliżsi.
Kiedy Renacie po operacji odebrano możliwość mówienia na rzecz oddychania, zaczęliśmy szukać alternatywnego sposobu porozumiewania się. Naszym językiem stała się tabliczka z wypisanymi literami alfabetu. Renia była wtedy w klasie pierwszej, dopiero zaczęła swoją przygodę z poznawaniem liter, o poprawności zapisu w ogóle jeszcze nie myślała. Potrzeba komunikacji była jednak silniejsza niż wszystkie przeszkody, które stanęły na drodze Renaty do mówienia, w związku z tym ułamek posiadanej wiedzy wystarczył, aby Truj nauczyła się mówić poprzez wskazywanie palcem, w miarę upływu czasu przez pisanie. W taki sposób informowała o swoich potrzebach, odpowiadała na pytania, gdy proste gesty na „tak” i na „nie” okazywały się niewystarczające, tak udzielała odpowiedzi podczas lekcji z niezastąpioną panią Jasią, z którą przebrnęła przez większość klasy pierwszej. Aż w końcu rozległ się głos: „Dzień dobry, pani Kasiu”.
Marta Kładź – Kocot wkłada w usta jednego ze swoich bohaterów słowa, które w zasadzie oddają wszystko, o czym tu napisałam:
„- Pragnienie słowa jest jednak zbyt pierwotne, by można było mu się oprzeć […]. Właśnie dlatego Akkari potrzebują ludzi–skorpionów. Oni są w stanie zrozumieć drgnienia i impulsy przechodzące przez skórę Akkarich i znaleźć dla nich odpowiedniki we własnym języku. Potem jeden człowiek-skorpion powtarza wybrane słowa drugiemu, który dotyka swojego niewidomego i niemego partnera, dokonując tłumaczenia,. A tamten namyśla się chwilę, po czym w ten sam sposób udziela odpowiedzi. Gdyby nie tłumacze, Akkari żyliby wyłącznie w swoich wnętrzach, znając własne ja, skałę i kamień, roślinę i pokarm, ale nie poznając siebie nawzajem. Tam, gdzie nie ma słów, nie ma też tego, co wy […] nazywacie wspólnotą […]”
( M. Kładź – Kocot; Daraena albo Drzewo jest światem, świat jest Drzewem, czyli opowieść w dwóch czasach, jednej nieskończoności i kilku pomyłkach; Bydgoszcz 2021; s. 236 – 237.)