rysowała
Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą"
KRS OOOOO37904,
cel szczegółowy: 33202 Zając Renata
Sprawdź nas:
„Nie wygłupiajcie się z tą chemią, ona ją zabija!”, „Żyły niszczy chemia i tak samo niszczy cały organizm, przestańcie się znęcać nad dzieckiem!”, „Dawajcie tylko starte pestki z moreli”, „Dieta, dieta i jeszcze raz dieta oraz detoksykacja całego organizmu”,… .
Takich wiadomości od półtora roku na pęczki znajduję w skrzynce odbiorczej, komentarzach czy wiadomościach. Ostatnio szczytem głupoty była propozycja biorezonasu, który proponowała mi uprzejma konsultantka z infolinii oraz „badanie, które wykrywa raka”. Czasem jest mi smutno, czasem głupio, a czasem mam ochotę nawrzeszczeć, kiedy dokonania wiedzy i lata klinicznych badań stają we szranki z pseudoinżynierem niemającym nic wspólnego z medycyną. Oczywiście, dużo z tych szeptanych informacji wynika z czystej troski o Renatę, jednak pewna grupa ludzi urządziła sobie z chorób nowotworowych igrzyska (śmierci), na których świetnie zarabia. Nie, nie pojadę nigdy do doktora Burzyńskiego, ani do jego „fabryki” w Stanach, ani do filii w Niemczech, tak samo jak nie skorzystam nigdy z dobrodziejstw przekazywanych na kanale ukrytych terapii. To wszystko jest kłamstwem zbierającym żniwo wśród ludzi, którzy stanęli przed dramatem choroby nowotworowej i skutkami chemioterapii oraz radioterapii.
„To chemia ją zabija! Po co tam jeździcie?!”. Właśnie my najlepiej każdego dnia widzimy skutki, jakie przynosi terapia cytostatykami zaburzająca i hamująca czynności życiowe komórek szybko dzielących się, a co za tym idzie ograniczająca wzrost nowotworu. Znam działanie leków na bazie metali ciężkich, np. platyny, zakłócających syntezę DNA i RNA uniemożliwiających przez to podział komórki, i tych z grupy alkilujących, które nie pozwalają dzielić się komórkom nowotworowym. I wcale nie podobają mi się skutki jakie przynoszą, te z przedrostkami: oto-, nefro-, neuro- , wszystkie przerażająco wyglądają ze słowem toksyczne. A więc po co tam jeździmy? Może dlatego, że nie wymyślono innej terapii dla guza, jaki powstał w głowie Reni. Może dlatego, że - jak tysiące rodziców - z bólem serca wybraliśmy mniejsze zło, żeby odwlec, opóźnić, wyeliminować WIĘKSZE ZŁO. To nie chemia zabija, to nowotwór. Chemia trzyma rozrost komórek nowotworowych w ryzach.
Różne osoby proponują nam w zastępstwie chemioterapii „terapie alternatywne”, „Metadon”, „wlewy z witaminy C”, „terapie metaboliczne”, „amigdalinę”, „detoksykację” – i zawsze pytam: „Czy twoje dziecko było chore na nowotwór złośliwy? Nie? Czyli tak naprawdę to nie wiesz jakie mają skutki?” A skutki naprawę są bardzo konkretne. Nie znam ani jednego dziecka, które przeżyło, odstawiając lub odmawiając leczenia chemioterapeutykami. NIE ZNAM! Tak wiec, nie proponuj czegoś, czego sam nie podałbyś ukochanej osobie. ZNAM za to historie rodziców, którzy weszli w te „cudowne” alternatywy a ich dzieci odeszły z objawami wzmożonego ciśnienia w główce, gorączką, ostrymi infekcjami, zniszczonymi nerkami i całą listą uszkodzeń, o których nie chciałbyś tutaj przeczytać.
Dziś emocjonalnie. Może dlatego, że wczoraj był Międzynarodowy Dzień Lekarza.
Może dlatego, że po ponad półtora roku szurania butami po szpitalnych korytarzach mam prawo dokonywać oceny i wydawać własne osądy. I takowe będą na zakończenie leczenia, po to, aby pomóc innym rodzicom wybierać mądrze, w pełni świadomie. Widzę, jak wielu rodziców miota się na grupie, szukając potwierdzenia słuszności swoich decyzji, bojąc się konkretnych procedur, pytając o odpowiednie ośrodki neurochirurgiczne czy też miejsca, w których znajdą odpowiednią terapię naświetlaniami.
Może dlatego, że wczoraj była rocznica dnia, w którym odeszła moja znajoma, lekarka, pediatra. Właśnie na nowotwór, tylko że krwi. Równo 16 lat temu, popołudniem oglądaliśmy krwawy zachód słońca na Przełęczy Zawrat. Rozżalona opowiadała o dziecku, nastolatku, któremu po chemioterapii rodzice nie pozwalali na toczenie krwi. Dziecku, które zmarło przez ideologię. Schodząc w świetle czołówek, mówiła, jak bardzo się boi śmierci, zapomnienia. I słowa, żeby nigdy nie zapominać, że lekarz jest człowiekiem, że ma emocje, odczucia. Tak samo pacjent nie jest tylko numerem w systemie, a dziecko na oddziale musi być traktowane ze szczególną życzliwością i troską, ze zrozumieniem, żartem, uwagą… Mówiła trochę po Kaczkowskiemu, Dangelowskiemu.
Tak więc kończymy leczenie. I nigdy nie wejdziemy w metody alternatywne. Są niegodziwe. I tak, pojedziemy na onkologię dziecięcą w tym lub przyszłym tygodniu, w zależności od morfologii, żeby zmierzać do zakończenia leczenia na oddziale. I to nie jest „oddział śmierci” tylko oddział leczenia przeciwnowotworowego. Spotkamy się tam z ludźmi, którzy stosują określoną metodę na określonego guza. Onkologia dziecięca jest szczególna, jadąc tam nie zastanawiam się czy warto. Owszem, wchodząc przez poradnię lub SOR zaczynamy z Renatą zawodzenie: „do domu, do domu,…”, pytamy o wypis, pewnie czasem irytując obecnych, ale przecież nam wolno. I pomimo tego, że czasem chciałoby się maksymalnie uprościć i przyśpieszyć procedury, to też mam na uwadze to, że żadna z naszych lekarek czy lekarzy nie trzyma nas z rozmysłem dłużej niż potrzeba.
Tak więc pojedziemy i będziemy wydeptywać korytarz od świetlicy do zabiegówki w rytmie kropelek podawanych przez pompę do portu Renaty. Będziemy pukać w odpowiedni sposób do dyżurki, pytając czy można, lub też nachodzić z pytaniami, czy nie da się podkręcić „ciut ciut”, bo przed nami długa droga powrotna.
Mając cały czas na uwadze, że chemioterapia to nie spisek firm farmaceutycznych znających już jeden wspaniały a ukrywany przed światem lek na nowotwory wszelakie, informuję uroczyście, że nie ma innego sposobu na walkę z tym dziadostwem zwanym nowotworem (no chyba, że wystarczy radioterapia).