rysowała
Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą"
KRS OOOOO37904,
cel szczegółowy: 33202 Zając Renata
Sprawdź nas:
- Przejechałeś przez wiewiórkę! - z tylnej kanapy rozlega się głos pełen grozy.
Ja – serce w gardle, noga na hamulcu, w głowie błyskawiczny powrót do zasad udzielania pierwszej pomocy gryzoniowi. Rozglądam się po asfalcie, już układam plan ratunkowy dla biednej rudej kitki… a tu – pustka. Ani futerka, ani ogonka.
Za to z tylnego siedzenia rozlega się zduszony chichot Renaty:
- Spokojnie, przejechaliśmy przez Wiewiórkę… Miejscowość, nie zwierzątko!
No i cały dramat ratowniczy zamienił się w komedię drogową. Może w codziennym pędzie właśnie o to chodzi: byśmy zatrzymywali się nie tylko w strachu, ale i w śmiechu. Bo śmiech też uczy mózg nowych ścieżek – uwalnia endorfiny, obniża napięcie i pozwala spojrzeć na nasze trasy (te życiowe i drogowe) z innej perspektywy. Tak jak my, również nasz mózg często w ułamku sekundy wyobraża sobie najczarniejsze scenariusze i mobilizuje ciało do akcji, choć zdarza się, że sytuacja bywa zupełnie nieadekwatna. Psychologowie mówią o „reakcji alarmowej” – układ nerwowy włącza czerwone światło szybciej niż my zdążymy pomyśleć.
Każdy z nas ma jakieś swoje „wiewiórki”, które najpierw wydawały się dramatem, a po czasie okazały się komedią. Najczęściej nasze mózgi płatają figle, podsuwając najczarniejsze scenariusze. Potem, gdy emocje opadną i zaczynamy analizować sytuację, okazuje się, że nerwy były zupełnie niepotrzebne. Jeśli jednak zdarzyło nam się już choć raz „rozjechać wiewiórkę”, każda kolejna analogiczna sytuacja staje się wyjącą megasyreną alarmową zapowiadającą powtórny koniec świata. I tu potrzebna jest analiza. Najlepiej wraz z drugą osobą, bo podniesiony poziom kortyzolu i adrenaliny może nie pozwolić nam na logiczne myślenie. Na szczęście alarmowe, ryczące analogie rzadko się powtarzają, choć są tacy, którzy uparcie twierdzą, że nieszczęścia chodzą parami. Może i chodzą. Niech się zatem zajmą same sobą, bo w końcu ile wiewiórek można rozjechać?
Dla Renaty każdy wyjazd do szpitala, tym bardziej w celu przeprowadzenie zabiegu, jest „rozjeżdżaniem wiewiórki”. Pierwsza operacja odcisnęła tak wielkie piętno na jej układzie nerwowym, że w niektórych przypadkach anestezjolog łapał się za głowę, zachodząc, czemu znieczulenie nie działa tak, jak powinno. Potem okazywało się, że zabieg się udał i nie było większego powodu do paniki, jednak traumatyczne doświadczenie z przeszłości zostawiło trwały ślad. Dużo wysiłku kosztuje nas, a przede wszystkim Pannę Trutkę, spokojne i rzeczowe podchodzenie do tematu jakiejkolwiek, nawet chcianej operacji. Tu równanie jest proste: ZABIEG = ALARM!
A jednak rozważenie wszelkich za i przeciw spowodowało, że nasz Truj Najmilszy rzekł kiedyś:
- Chcę mieć oko jak dawniej!
Tak więc we wtorek jedziemy z kompletem badań do Warszawy naprawiać to, co gdzieś się popsuło. Na pewno nastoletni mózg na wszelki wypadek zawyje przeraźliwie kilka razy po drodze, ale ufamy, że z czasem się wyciszy i co najwyżej będzie łypał spod swojego mózgowego oka, czy aby natychmiast nie trzeba wszczynać alarmu. A wtedy:
- weźmiemy oddech,
- uspokoimy tętno (przynajmniej się postaramy),
- skupimy się na chłodnej analizie wszelkich za i przeciw,
- i… przywrócimy na twarze uśmiech.
Mamy w każdym razie taką nadzieję, ale na wszelki wypadek trzymajcie kciuki.